Kiedy spadł pierwszy śnieg, nie zrażałem się kiepskim światłem o słabym natężeniu. Po prostu wyruszyłem w teren. Zawsze można dopasować temat do zastanego światła. Wolałbym fotografować zawsze w cudownych warunkach, z pięknym barwnym światłem, ale jeśli takiego nie otrzymuję, robię zdjęcia w sytuacjach jakie mam. Najważniejsze to nie przejmować się za bardzo warunkami, a wyruszać w teren i strać się robić sporo zdjęć, wyciągając wnioski i zastanawiając się, czy uzyskuję efekt na którym mi zależało. Też fotografujesz zimą? Poznaj moja najważniejsze wnioski i przemyślenia z tego sezonu.
Jak wygląda moje fotografowanie zimą
Skraj lasu zimą. fot. Marek Waśkiel
Przez ostatnie tygodnie, tutaj na Podlasiu, dominowały pochmurne dni, które dobrze jest z reguły spędzić fotografując wnętrze lasu. Jednak postanowiłem fotografować w tych (z pozoru kiepskich warunkach) przestrzeń i to w kolorze…
Zimowe FotoInspiracje i Porady
Mnóstwo osób ma tendencję do fotografowania zimy w czerni i bieli. Sądzę, że trochę za sprawą kłopotów z ustaleniem prawidłowej ekspozycji i balansu bieli.
W tym filmie podpowiadam jak sobie z tym radzić
Poza tym ciągle wlecze się za nami ten fatalny pogląd, że fotografia czarno-biała jest artystyczna. Nie jest! Z technicznego punktu widzenia kiedyś była łatwiejsza do wykonania – takie materiały były tanie, odbitki czarno-białe były łatwiejsze do wykonania, niż kolorowe, a druk albumów fotograficznych w czerni i bieli był i jest tańszy i łatwiejszy, niż druk w kolorze.
Zatem jakaś część historii fotografii jest czarno-biała i osoby tworzące kanon w fotografii (czyli autorytety mówiące innym kto jest mistrzem, a kto nim nie jest) niestety przyjmują takie założenia. To wielkie uproszczenie i wcale nie jest prawdziwe.
Tu mówię więcej o tym czym jest kanon w fotografii
Poznaj skuteczne techniki kreatywnego fotografowania.
Sprawdź mój kurs fotografii online.
Poznaj Pakiet Kursów i Zaoszczędź 1000 zł
Fotografując zimę w kolorze, przy słabym rozproszonym świetle, w wielu wypadkach nie znajdujemy nasyconych kolorów stąd ucieczka w czerń i biel, ale myślę, że można poszukać kadrów, w których pojawia się delikatny kolor i wówczas takie zdjęcia staja się bardzo atrakcyjne. Główną przyczyną jest tu barwny minimalizm. Wtedy nawet niewielki kolorystyczny drobiazg bardzo pomaga w budowaniu ciekawego kadru. Warto rozglądać się za takimi akcentami.
Jak fotografować zimą w zamglone dni
Zamglone dni pozwalają na świetne pokazanie perspektywy powietrznej, czyli kolejnych planów, które coraz bardziej zanikaj wraz z oddalającymi się przestrzeniami. Starłem się ją łączyć z rytmami, wzorami oraz przenikaniem się układów pól i siedzib ludzkich, a w zasadzie wyłącznie mocno widocznych dachów. Myślę, że do takich zdjęć najbardziej nadają się obiektywy długoogniskowe.
Wówczas, po pierwsze, patrzę daleko, a potem za pomocą wizjera szukam ładnie łączących się linii, wzorów rytmów. Czasami w moich kadrach pojawi się niebo, ale innym razem koncentruję się jedynie na połaci ziemi. Powolna wędrówka i skupienie się na obserwacji świata pozwala na dostrzeżenie mnóstwa szczegółów i próbowania ułożenia ich w pewne związki. Czasami pojawi się jakieś zwierzątko, co z pewnością wprowadzi ciekawy element wciągającego pierwszego planu na zdjęciu.
Zdarzył się też jeden dzień z bardzo dobrym światłem. Lubię kiedy słoneczne światło powoduje powstawanie mocnych nasyconych kolorów i kontrastów. Jednak wówczas oczekuję też ładnego nieba z chmurami, które mogą dopełnić fotografowany przez mnie krajobraz. Przy płaskim, niebieskim niebie unikam jego pokazywania, szukając innych tematów niż szerokie pejzaże.
Czasami mogę obserwować fantastyczne zjawiska np. polowanie lisa na myszy, innym razem wędrujące po polu sarny albo czyhające na swoją zdobycz ptaki. Nie przeszkadzam im, nie płoszę , nie podchodzę za blisko, bo wiem, że zaczyna się dla nich ciężki czas zimy, często niosący kłopoty ze zdobyciem pożywienia. Rzecz jasna, jeśli jest okazja aby stały się elementem mego kadru, to staram się z niej korzystać. Jednak ze spokojem i rozwagą.
Obserwowanie i fotografowanie zachodu słońca spowodowało moje przeziębienie. Cale szczęście, że szybko z niego wyszedłem. Po prostu – gapiąc się na cudowne zjawisko nie spostrzegłem, że chodziłem po głębokim śniegu i mam przemoczone buty, a potem okazało się, że temperatura po zachodzie słońca spadła z około -3 do – 11. Tak to już jest, kiedy lekceważy się własne doświadczenie i myśli, że kolejnym razem się uda i wszystko zakończy się wspaniale.
Czekałem do końca pięknego zachodu, a potem jeszcze kilkanaście minut, kiedy barwa nieba łączyła się z ciekawy układem chmur. Jeśli zastanawiacie się nad tym, skąd się biorą te płomienne barwy nieba o zachodzie słońca, to wynikają one przede wszystkim z długiej „drogi” promieni słonecznych i docierającej wiązki światła gdy, Słońce znajduje się mniej więcej na poziomie horyzontu. Krótsze fale o barwach zielonych, niebieskich są rozpraszane przez cząstki pyłu i wilgoci zawarte w atmosferze. Natomiast dłuższe fale czerwone nie podlegają rozpraszaniu, nadając w ten sposób zasadniczą barwę chmur. Zmieniające się zabarwienie zależy także od rodzaju i wysokości chmur. Nie każda chmura przybiera ten sam kolor w tym samym czasie.
Chmury pietra niskiego najpierw zabarwiają na pomarańczowo i czerwono. Te wyżej pozostają białe, potem stopniowo barwy nabierają chmury pietra średniego. Chmury pietra niskiego stają się niebiesko-szare, a położne najwyżej nadal są białe. Potem, w trakcie dalszego obniżania się Słońca, poniżej poziomu horyzontu, chmury piętra średniego przybierają szarawy odcień, a w tym samym czasie chmury piętra wysokiego mienią się żółtymi, pomarańczowymi i czerwonymi barwami. Dlatego warto czekać na całkowite zakończenie spektaklu. Często nagle, jakby znikąd, pojawiają się wspaniałe kolory – na długo po zachodzie słońca za horyzont.
Większość zdjęć tego dnia wykonałem obiektywem długoogniskowym 70-200 mm, czasami podpinałem telekonwerter 1,4, co oznacza wydłużenie jego ogniskowej. Jednak jest co najmniej jeden kadr, w którym wykorzystałem obiektyw szerokokątny 14 mm. Czasami, w ten słoneczny dzień, korzystałem z filtra polaryzacyjnego, ale jedynie w sporadycznych przypadkach, ponieważ nie było na ogół takiej konieczności. Wydawało mi się, że działanie filtra, nawet w niewielkim stopniu, może zadziałać destrukcyjnie na finalny obraz bardzo mocno zaczerniając błękit nieba.
W plener zabierałem ze sobą aparat trzy obiektywy: 14-24, 24-70 i 70-200 telekonwerter 1,4 oraz statyw. Ponieważ mnóstwo osób mnie pyta, co to za staw, to tu jest jego symbol: Statyw Benro Rhino 24C + VX25 Carbon
Jak znam chińskie produkcje, to podobne są sprzedawane pod innymi nazwami. Zabrałem też nowe akumulatory, które kupiłem, ponieważ wydawały mi się ciekawe – zamienniki na USB – wkrótce opowiem o nich więcej, gdy dokładnie sprawdzę je w zimowych warunkach.
Tak jak każdy, potrafię znaleźć 1000 powodów, aby nie wyjść z aparatem w plener. Jednak bez fotografowania nie ma szans na wyostrzenie fotograficznego postrzegania i naukę warsztatu. Można przeczytać 100 książek o fotografii i obejrzeć 100 godzin poradników na YT i nadal stać w miejscu, ponieważ praktyka musi zmierzyć się z teorią. Bo w teorii coś rozumiemy i pozornie wiemy, jak to coś zastosować, ale potem w konfrontacji z rzeczywistością, podczas praktycznych działań, nie udaje się osiągnąć zamierzonego efektu.
Pamiętam opowieści i anegdoty moich koleżanek i kolegów, absolwentów politechniki, z ich praktyk na budowach, czy w zakładach produkcyjnych, kiedy nagle musieli znaleźć się w środowisku praktyków. Wtedy okazywało się, że ich teoretyczna wiedza nie chce łączyć się z praktycznym funkcjonowaniem przedsiębiorstwa. Musieli nabrać praktyki, wprawy i po pewnym czasie wszystko funkcjonowało już sprawnie.
Dlatego wychodzę i fotografuję, ponieważ wiem, że każdy spacer z aparatem wyostrzy mój zmysł obserwacji, podsunie nowe pomysły oraz sprawi, że moje rzemiosło – czyli obsługa aparatu, obiektywów itp.- stanie się lepsze. Poza tym mogę napotkać sceny, o których nawet nie marzyłem. Owa przygoda jest ważnym elementem każdego fotograficznego pleneru.
Z definicji przygoda jest niezwykłym zdarzeniem, spotykającym kogoś i odbiegającym od zwykłego trybu życia tej osoby. Moją miarą przygody jest liczba moich zachwytów nad napotkanym pięknem natury, która rzecz jasna zaskakuje mnie podczas każdego pleneru. Wybieram miejsce pleneru z jakimś pomysłem na zdjęcie, ale potem daje się ponieść fali wydarzeń i z reguły wychodzę na tym dobrze. Im bardziej ufam instynktowi i płynącym z wewnątrz sugestiom „o, to jest ciekawe, zatrzymaj się, poczekaj będzie super„, tym lepiej na tym wychodzę. Tym ciekawsze mam zdjęcia.