Około godziny 5 na wyświetlaczu termometru pokazała się cyfra 4… ale z małym minusem z przodu. Brrr zimno! Na wschodzie niebo stawało się coraz bardziej malinowe. Tak zaczynał się na Podlasiu przedostatni dzień października. Czekałem na wschód słońca, chociaż tym razem się „nie wstrzeliłem” i już wiedziałem, że mój pomysł na zdjęcie z czerwonym wschodzącym słońcem na krańcu drogi nie zostanie zrealizowany. Za plecami wysoko na niebie srebrzyła się już mocno nadgryziona tarcza księżyca.
Tak to już się zdarza, że teoria nie zawsze idzie w parze z praktyką. W tym wypadku okazało się, że trochę się spóźniłem i o tej porze roku słońce wschodzi już na prawo od krańca drogi. Szkoda! Następna próba na wiosnę.
Postanowiłem zatem poszwendać się po okolicy i popatrzeć na efekty mroźnego poranka. Kiedy zastanawiałem się, w którą stronę mam wyruszyć poczułem, że ktoś mi się przygląda. Tuż obok za niewysokimi krzaczkami stały dwie sarny. Doprawy nie wiem od jak dawna śledziły moje przymiarki do kadru. Popatrzyły jeszcze raz uważnie, zapewne oceniły, że jestem całkowicie niegroźny i leniwie poszły przez pole ku lasowi. Nie były to jedyne zwierzęta napotkane tego dnia tego dnia. Potem przy swej drodze widziałem jeszcze jelenia ze stadem saren i kilka lisów. Na gruntowej drodze oglądałem ślady przechodzących przez nią żubrów. Niestety samego stada jeszcze tej jesieni niedane mi było zobaczyć.
Światło i płaskie niebieskie niebo nie sprzyjało fotografowaniu rozległych pejzaży. Dlatego zająłem się jesiennymi drobiazgami: szronem na trawach i krzakach dzikiej róży oraz kolorowymi liśćmi. Sporo czasu poświęciłem na łowienie światłocieni w brzozowych zagajnikach. Światło się nie poprawiało zatem około południa zakończyłem zabawę i wróciłem do domu. Prognoza pogody zapowiada na jutro poranne mgły, zatem zapewne pobudkę znowu będę miał około 4.
Marek Waśkiel